Z dietą jest okej. Dzisiaj co prawda wpierdoliłam mrozoną kawę, ale zmieściłam się w bilansie. Jeśli wam zależy na liczbach, to odsyłam do tumblra. Ogarniam tam wszystko na bieżąco.
Czuję się jak śmieć. Mój chłopak ma mnie głęboko w dupie i nawet tego specjalnie nie ukrywa. Nikt mnie nie rozumie, z nikim nie mogę porozmawiać szczerze. Nie potrafię zdać prawa jazdy. Wczoraj byłam na imprezie - nie mogłam tańczyć, nie mogłam pić, zjadłam tylko surówkę z ziemniakiem na początku, wódka - zero. Czuję się tak samotna jak nigdy. I gruba, odpychająca... Nie dziwię się chłopakowi, że go obrzydzam. Ciało, twarz, wszystko.
Nie mam w pobliżu apteki, żeby skoczyć po pieprzone psychotropy. Jutro trzeba wstać, jechać, wrócić. Koleżanka przyjdzie prosić mnie na 18, na którą nie pójdę. Codzienne czynności mnie dobijają. Jeśli jutro będzie tak samo, to nie bede miała wyjścia - nawpierdalanie sie tabletek typu Sudafed w domowym zaciszu. Brzmi zajebiście. Żyję cicho srając, kurwa.
Idź spać.
Może będziesz mieć szczęście.
Może się nie obudzisz.
Nadzieja umiera przedostatnia.
Następna będziesz ty.