I się stało. Czekają mnie wyniki, biorę tabletki, przerwałam głodówkę, rzygam. Zacznę od początku. W poprzednim roku zrobiłam sobie badania, które poszły tak fatalnie, że doktorka zaczęła mi grozić psychologami. Zupełnie bez powodu, wtedy jadłam stosunkowo normalnie. Rodzice jednak nieźle spanikowali, nie dziwię im się w sumie. Ostatnio mama chce te badania powtórzyć przez moje rzekome schudnięcie. Spodnie, owszem, spadają mi już z dupy do tego stopnia, że chyba będę musiała zainwestować w nowe, ale nie przesadzajmy. Głodówkę przerwałam. Niejedzenie niczego minimum 2 razy tygodniowo, po czym jedzenie i znoszenie tego cholernego uczucia. Rzyganie, tradycyjnie już. To już szablonowy opis bulimii, niestety. Wróciła - niech spierdala.
Biorę tabletki, które mam zażywać w czasie jedzenia. Dzięki temu mogę chociaż trochę poprawić wyniki badań i nie mieć całkowicie przerąbane w domu. Przez rzyganie już wiem, że potas mam w plecy. Jutro wycieczka szkolna. Zrobiłam sobie kanapki, wezmę 2 jabłka i pitny jogurt naturalny. Na śniadanie jakieś musli z jogurtem. Do rozpoczęcia SGD muszę nauczyć się jeść ograniczone ilości i nie rzygać. Nie wiem co niesie ze sobą jutro. Nie wiem co niesie ze sobą SGD. Nie wiem co niesie ze sobą weekendowa waga. Nie wiem co niosą ze sobą kolejne wyniki badań. Ale kolejny dzień to historia pisana od nowa. Chcę otworzyć dziennik i właśnie to zrobić - zapisać kolejny dzień, który zacznie się za 40 minut.