Jutro kupię sobie wszystko do szkoły. Jutro spotkam się z przyjacielem, którego nie widziałam całe wakacje. Jutro pójdę biegać o 5:30. Jutro pouczę się hiszpańskiego. Jutro mam pierwszy dzień głodówki i zarazem pierwszy dzień diety. Jutro już trwa?
Mam mętlik w głowie, ale też czuję nieopisaną radość. Coś dziwnego. Przez te 4 dni praktycznie nie liczyłam kalorii. Nienawidzę siebie za to. Cóż, gratulacje, na 4 z przodu muszę jeszcze zaczekać. Nieważne, o historię mogę się martwić od 1 września, a ten dzień jak na razie nie nadszedł. Nadejdzie pojutrze, jutro. Dziś tatuś powiedział, że schudłam.
Dużo to dla mnie znaczy.
Zobaczyłam się w lustrze.
Kłamał.
Ja też kłamię. To wygodne, nie mam o to do nikogo pretensji. Jeśli to kogoś uszczęśliwi - niech się nie krępuje.
Już o niczym nie myślę. Wyłączam się. Książki. Zielona herbata. Hiszpański. Szkoła. Zakupy. Waga. Woda. Rodzice. Spotkanie z kumplem. Bieganie. Siła. Chudość. Perfekcja.
Podstawy prawa wciągnęły mnie kompletnie i nauka sprawia mi swego rodzaju radość. Wkuwanie regułek, mniej myślenia o żarciu na wieczór - super. Do tego dochodzi hiszpański, którego jeśli będę uczyć się tak jak planuję - 15 minut dziennie, to może napiszę z niego maturę? Who knows. Pozostała nauka to Pan Tadeusz. W poprzednim roku szkolnym język polski jakoś mi nie poszedł. Nie spędzałam nad nim wystarczająco dużo czasu, gdzie mi tam do najlepszych. W tym to się zmieni, bo mam zamiar poważnie podejść do tego przedmiotu. Uczyć się już 3 dni przed sprawdzianem, ponieważ perfekcyjni nie siedzą na dupach przed laptopem, tylko robią notatki, notatki notatek, po czym się uczą i nie myślą o jedzeniu. A rodzice są z nich dumni.
Od poniedziałku mam 5-dniową głodówkę i jak na razie jestem na etapie przyzwyczajania się do tej myśli. Na wodzie i zielonej herbacie od poniedziałku do piątku - uważam to za coś pięknego. Poza tym za kilka dni koniec wakacji. Chyba w roku szkolnym powrócę do mojego biegania rano, czyli pobudka od 4:30 do 4:45 i poranny jogging. Myślę, że przez wzgląd na głodówki nie musi to być długo. 20-25 minut byłoby okej, rozbudziłabym się, a jednocześnie nogi by mi nie odpadały i mogłabym się spokojnie ogarnąć. Do tego jeszcze to wyzwanie i będzie git.
Wczoraj na wadze było 50,4 kg! Nie wierzyłam w to, chyba nadal to do mnie nie dociera. Może uda mi się dojść do tych 50 kg do końca wakacji, chociaż nadal nie sądzę. Cholera, miesiąc wyrzeczeń, bez zawalania, cheat dayów, z intensywnymi ćwiczeniami jednak dał efekt. Spodnie już mnie tak nie opinają, leżą świetnie powiedziałabym. Nie wiem jak z resztą ciuchów, bo boję się w nie wejść. Pierwszy poważny cel jest tak blisko, nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam czwórkę z przodu. To smutne.
24.08 poniedziałek
6x graham + dodatki: 500
ziemniak: 60
trochę mizerii: 30
590/600
5 min interwał
Turbo Spalanie Chodakowskiej: 45 min
Rolki: 30 min
25.08 wtorek
łyżka ugotowanych pł. owsianych: 50
125 ml mleka: 75
arbuz: 30
3x graham: 180
masło: 50
kluski z białego sera: 300
685/600
zestaw burn 100 kcal
26.08 środa
3/4 bułki: 150
tost z serem: 200
chleb wiejski: 100
twaróg chudy: 60
gruszka: 70
580/600
interwał 5 min
cardio 5 min
ABS 5 min
na nogi 5 min
rozciąganie 5 min
Ten tost był planowany od tygodnia, ogólnie cały czas miałam ochotę na chleb, ser itp. co widać po moich bilansach. To Turbo Spalanie było karą za 'dzień chlebowy'. Ale po dzisiejszym śniadaniu ochota na to żarcie mi chyba przechodzi. Rano zrobię sobie coś bardziej pożywnego, jakąś owsiankę lub jajecznicę. Z zapychaczy mam jeszcze kaszę gryczaną na obiad, więc jakoś to będzie.
Ściągnęłam sobie Podstawy prawa i chyba stanie się to moim nowym hobby służącym do niemyślenia o żarciu. Kocham języki, uczę się trzech i między innymi dzięki nim nie zawalam. Od września dojdzie do tego jeszcze historia - żyć nie umierać. Przechodzę też wtedy na nową dietę, ale o tym za chwilę.
22.08 sobota
3x graham + trochę serka: 240
kawa z mlekiem: 10
gołąbek wege (sporo farszu): 200
troszkę mizerii: 30
480/500
5 min interwałów
30 min rolek
23.08 niedziela
3x graham z twarogiem: 220
pół pomidora: 15
mniejszy gołąbek wege: 190
kawa z mlekiem x2: 20
pomidor z twarogiem: 70
515/550
ćwiczenia na spalenie 100kcal
I tak oto dzisiaj skończyłam AIT, moje drogie.
Na kolejny tydzień ustaliłam sobie sama limity. Nie wiem w sumie nawet po kija, pewnie to takie pragnienie kontroli.
Poniedziałek, wtorek, środa 600 kcal
Czwartek 500 kcal
Piątek: 700 kcal
Sobota: 600 kcal
Niedziela: 500 kcal
A od następnego poniedziałku, 31 sierpnia nowa dieta.
Coraz częściej kiedy jestem kłębkiem nerwów pomaga mi medytacja. W głodówkach też się sprawdza. Czytuję od czasu do czasu Osho, polecam. Zawsze warto czymś się zająć.
Ostatnio mam wrażenie, że słucham dużo piosenek o sumieniu. Po co? Żeby się łudzić, że jeszcze je mam? To nie jest konieczne, wiem, że je posiadam. Kolejna słabość do kolekcji. Tutaj macie tłumaczenie Gewissen (po polsku "sumienie", kto by pomyślał). Nie brzmi to wam znajomo? Ten motyw o byciu z Tobą zawsze, od świtu do nocy, o tym, że od tego się nie uwolnisz, choćbyś chciała.
Dobra, koniec.
Rajan, idź spać.
Wczoraj około 19:00 weszłam z ciekawości na wagę. Było 51,6 kg. Niesamowite. Byłam bardzo zaskoczona, że po całym dniu mogę tyle ważyć. Myślałam nawet, że jak tak dalej pójdzie, to 50 kg do końca wakacji jest całkiem możliwe. Rano podekscytowana znów wchodzę na wagę, a tu 52,1 kg. Podłamałam się trochę, nie powiem. Rozczarowanie jest tu chyba właściwym słowem. Na noc wypiłam 1,5 l wody i herbatę, to może być powód. Druga opcja to lunatykowanie i żarcie w nocy, co raczej odpada. Czytałam co prawda książkę o dziewczynie, która opierdzielała całą lodówkę i tego nie pamiętała. Potem jak się ocknęła, to miała na sobie okruszki i to tyle. Ale z lodówką u mnie okej, a ja nie jestem jeszcze na tym stopniu niedojebania na szczęście. Zatem to ta woda. I tak się wkurzyłam.
Naleśniki. Moja słabość i źródło rozpusty teraz smakuje jak żarcie. Zwykłe żarcie. A to ciekawe.
Najważniejsze: Dziś zakończyłam wyzwanie Mel B + boczki Tiffany. Dla niewtajemniczonych info w skrócie: polega ono na tym, że codziennie robimy:
rozgrzewkę Mel B 5 minut
jakieś cardio nieobowiązkowo (ja tak robiłam, żeby być bardziej rozgrzana przed resztą) 5-10 min
Mel B pośladki 10 min
Mel B nogi 10 min
Mel B brzuch/abs 10 min
Tiffany boczki co 2 dzień 10 min
rozciąganie z Mel B 5 min
Razem: 45-60 minut
Miałam w sumie poważne wątpliwości czy uda mi się dojść do końca, czy wystarczy mi chęci, motywacji, systematyczności. A jednak można. Teraz czuję taką pustkę, bo przez ostatni miesiąc te ćwiczenia były stałym punktem mojego dnia. Teraz będę robić jakieś cardio, a od Mel B należy mi się odpoczynek.
AIT też niedługo skończę. Dokładnie za 2 dni. I też nie wiem co potem, bo kolejną konkretną dietę mam od 31 sierpnia. Mam już jakiś zarys planu, ale jeszcze muszę go uporządkować.
19.08 środa
1,5 gruszki: 115
zupa: 250
pół zamrożonego jogurtu: 80
445/450
dodatkowo (oprócz Mel B) 1 h na rolkach
20.08 czwartek
2 malutkie brzoskwinie wielkości tych śliwek: 40
3 śliwki: 18
3,5 x chleb razowy: 210
z serkiem topionym:50
kilka kopytek: 100
418/400
dodatkowo xhit burn 100 kcal
Szkoda mi tego, tym bardziej, że gdybym nie zapomniała, że jadłam te owoce rano, to byłoby ok.
21.08 piątek
kawa z mlekiem: 10
2x naleśnik: 340
mizeria: 60
410/450
Chyba spróbuję obejść się także bez śniadań jako takich. Tylko kawa z mlekiem, dzisiaj świetnie się po tym czułam, nawet się pouczyłam rano, co jak na mnie jest dziwne, bo należę zdecydowanie do nocnych marków.
Po okresie. Wiem to na podstawie wagi, która z 53,4 kg wczoraj rano zeskoczyła na 52,2 kg dziś. Fajnie. Już zaczęłam myśleć, że mój metabolizm jest równie pojebany nienormalny jak jego właścicielka. Wczoraj nie ćwiczyłam nic oprócz cardio, czułam się jak gówno, wszystko mnie bolało, a gdy robiłam te wszystkie jumping jacks, to dokuczał mi jakiś ból w górnej części czaszki. To chyba przez tą grypę. Albo mózg mi rośnie. Długo czekał, lepiej późno niż wcale jak to mówią.
Dziś natomiast zgodnie z planem - ćwiczyłam już normalnie, godzinę. Bywało mi słabo, ostatki choroby pewnie. I mam dziwny humor, takie nieuzasadnione szczęście lub może po prostu obojętność? Jak po jakichś prochach. Słuchałabym tylko muzyki, zdecydowanie za głośno jak na rodziców siedzących obok w gabinecie. GŁOŚNIEJ!
Niedługo koniec wakacji. To może i nawet dobrze. W końcu co mnie tu trzyma? Szkoła to de facto wyrwane 8 godzin z życiorysu każdego dnia. 8 h, mam nadzieję, niejedzenia. 1 września rozpoczynam też nową dietę wraz z LWTP.
Od drugiego dnia, żeby nie było głodówek w weekendy. Jeśli ktoś chce dołączyć, to nie krępujcie się.
14.08 piątek
pół grahamki: 90
serek: 130
3,5x chleb graham: 210
z serkiem paprykowym i waniliowym" 120
550/550
Notatka: Nie zjadłam naleśników. Nie mogłam, już nie zmieściłabym się. Nigdy nie czułam się tak silna jak dziś. Pozdrawiam swój okres #peace
15.08 sobota
kasza gryczana: 250
mizeria: 50
graham z serkiem: 80
grahamka z serkiem: 280
660/600
burn 100 kcal zrobione dodatkowo (y)
Notatka: A to wszystko przed 12. Nazwałam babcię świnią. Mamusia miała jakieś palpitacje. Spadł deszcz. Wreszcie.
16.08 niedziela
GŁODÓWKA
0/650
Notatka: brak
Wczoraj miałam jakąś grypę. Nadal boli mnie głowa.
Czytając komentarze omal nie spadłam z kanapy na hasło: "zorganizowana". Naprawdę tak dobrze udaję? xD Well, dzięki, poprawiłyście mi humor.
Było już o diecie i ćwiczeniach, więc stwierdziłam, że warto napisać o czymś, co jest często pomijane na blogach o tematyce takiej jak moja. Osobiście uważam, że dążenie do sukcesu tkwi nie tylko w kontrolowaniu wagi, ale także w innych dziedzinach życia.
Oceny. Wiecie co? Każdy chce osiągnąć maksimum za minimum wysiłku. Także moje podejście było takie i nadal się na nim łapię. Chcę spędzać jak najwięcej czasu na nauce, bo
1) chcę mieć dobre oceny, marzy mi się najlepsza średnia w klasie, ponad 5.0 to absolutne spełnienie tych pragnień. A nie dojdę do tego samymi tylko chęciami, które prowadzą do "przeciętności". Nie, zdecydowanie nie.
2) moi rodzice już dawno nie byli ze mnie dumni. Co tu kryć, smutna prawda. A jeśli byliby dumni, to może mogłabym liczyć na jakieś dodatkowe korzyści :P Poza tym mam wytłumaczenie: Nie mogę jeść, muszę się uczyć.
3) mam zajęcie - nie myślę o jedzeniu, o niczym. Skupiam się tylko na nauce.
Co do punktu 3, to przechodzimy do kolejnej kwestii.
Hobby i umiejętności, dzięki którym jestem lepsza od innych. Nie wiem czy można nim nazwać języki obce. Uczę się angielskiego i niemieckiego w szkole, a hiszpańskiego sama. Uwielbiam, gdy ktoś mnie pyta: "Jak ty to robisz?". Zamierzam uczyć się 15 minut dziennie każdego z języków, nie wliczając w to prac domowych. Bo szkolna przeciętność to po prostu przeciętność. Do tego codziennie dokładam 15 minut historii, ale to już inna sprawa. Mam ją rozszerzoną, a na nauczenie się na 6 na sprawdzian sam tydzień wykuwania nie wystarczy. Nie u mojego nauczyciela, który mimo swojego optymistycznego usposobienia robi takie prace klasowe, że dziękuję, postoję.
Co zjadłam:
3x chleb graham: 180
z serkiem: 60
2 plastry pomidora: 5
mizeria:50
pół ziemniaka: 40
marchewki: 100
435/500
Wywaliłam 2 ziemniaki.
Mama powiedziała, że nawet dołączyłaby do tych moich ćwiczeń, gdyby u mnie była jakaś poprawa.
Teraz opowiedzieć o diecie, na której jestem. Zatem:
Jestem na AIT od 27 lipca. [Akurat tak się składało (i nadal składa), że bilans wyczerpuję zwykle do 14 xD] Nie miałam wpadek, a jeśli przekroczyłam o jakieś 10, 20 czy 120 kcal (to było najwięcej), to robiłam dodatkowe ćwiczenia na spalanie tychże kalorii. Jak to w regulaminie zresztą zostało już zawarte, zatem żadna filozofia.
Tak, wiem, jestem mistrzem Painta. Co jeszcze... Ach tak, ćwiczenia.
Od 22 lipca robię wyzwanie poniżej. Zaczęłam w środę i dlatego 2 pierwsze dni są niezakreślone. Zrobię to na końcu. Oprócz codziennych nóg, absu i pośladków z Mel B ćwiczę cardio zaraz po rozgrzewce, żeby być jeszcze bardziej rozgrzanym. W ten upał to takie niezbędne ._. Do tego wieczorem jeżdżę na rolkach minimum 40 minut, więc zdarza mi się ćwiczyć nawet po 2,5 h dziennie. Dzisiaj będzie 1 h 40 minut.
Jeśli planujesz jakieś wyzwanie od września lub najwcześniej od 24 sierpnia, to byłabym wdzięczna, gdybyś dała mi znać.
4,5 kromki chleba graham: 270
z serkiem ze szczypiorkiem: 100
kalafior z odrobiną masła: 150
kawałek ziemniaka: 30
550/550
Blisko było. Wywaliłam 2 ziemniaki z obiadu. Ten kalafior też powinnam lub przynajmniej nie z masłem. Lub nie jeść tak wielkiego śniadania (fuck logic). Mniejsza o to.